czwartek, 28 czerwca 2012

Wiklinowe pole







 Wszystko zaczęło się od  mazowieckiej wierzby.Dawała ludziom materiał na płoty,
 kosze, opał i lekarstwo. Ma przecież w korze naturalną aspirynę.
 Podawana w dawnych czasach w postaci wywaru z kory  koiła gorączkę i bóle. Ale przyszły takie czasy, w których główną rolę użytkową odgrywa jej kuzynka „Amerykanka”. Bo wiklina o której chcę napisać była przywieziona do nas dawno temu zza Oceanu.



Zanim odwiedziłam „wiklinową farmę”, moja wiedza na temat wierzbowych witek, ograniczała się do podziwiania  finezyjnych koszy i koszyczków wyplatanych przez śmigłe ręce.  Tak… Muszą być zręczne i wprawne, bo sploty są perfekcyjne, jakby nie były dziełem człowieka ,a zaprogramowanej maszyny. Miło patrzeć , podziwiać ,  codziennie użytkować. Po prostu mieć przedmiot, któremu  ktoś swoim dotykiem oddał pasję , miłość i energię. Ta zaklęta moc wraca do nas później w codziennym użytkowaniu. Zaraz wam opowiem, ile pracy i zaangażowania potrzeba, by na stole można było postawić chleb w ulubionym wiklinowym koszyczku.
 Pole na którym uprawia się wiklinę nie musi być bardzo żyzne, ale w glebie powinno być dużo wody. Sadzenie odbywa się wiosną  i polega na wtykaniu w ziemię odpowiedniej odmiany, świeżo przyciętych „zrazów” o długości  ok. 25 cm i grubości ołówka. Później pole trzeba często pielić, aby chwasty nie zagłuszyły wrażliwych  na brak światła młodych roślin. Wiklinę dokarmia się nawozami, chroni przed różnymi robalami i choróbskami. No i oczywiście trzeba się modlić, by nie przyszedł majowy grad i nie zniszczył całej plantacji. Ścina się ją jesienią lub wiosną, wiąże w snopki i układa do suszenia najpierw na polu, później w suszarniach. 





Specjalne maszyny korują patyki i dalej zaczyna się proces „uszlachetniania materiału”. Cały ten znój po to, by utrzymać ładny wygląd przyszłych wiklinowych koszyków. Te gładkie, o wyraźnym kolorze są gotowane i korowane,  białe -moczarkowane, a  grubsze o surowym wyglądzie, w których zazwyczaj sadzimy kwiaty na balkonach, są z wikliny niekorowanej. Wierzbę można też barwić.       Urzeczona  wierzbową historią załadowałam samochód  fotelami i koszami. Pełna uznania dla ludzi i ich pracy, wróciłam do domu zadowolona , że nie uległam rattanowi z Chin, czy Indonezji i na moim tarasie rozgoszczą się z lekka trzeszczący, ple... ple...  jegomoście. Żywot mebli z wikliny jest może niedługi, ale w końcu roślina potrzebuje rok zaledwie, by na polu wyrosły nowe fotele, kosze i kwietniki.


2 komentarze:

  1. Jolu jaki ciekway artykuł! Chętnie sama odwiedziłabym to miejsce. Teraz już inaczej będę patrzyła na koszyki wiklinowe!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja, jeszcze do niedawna myślałam, że po wiklinę chodzi się nad rzekę tak jak kiedyś.

    OdpowiedzUsuń