piątek, 29 czerwca 2012

Na biało





Nie ma żadnych wątpliwości: wiklinowe fotele to był bardzo dobry wybór. Na mojej werandzie wyglądają jak stworzone do tego miejsca. Białe kwiaty petunii i wszędzie wdzierające się liście winnych krzewów są doskonałym tłem dla  koronkowych splotów siedzisk. Lubię taką właśnie wiklinę: szeleszczącą, romantyczną,  ekologiczną. Ale gdy rozstawiłam komplecik i nań popatrzyłam, to jednak pomyślałam, że ta czysta ekologia  trochę nijaka. Wzięłam więc pędzel, bejcę i pomalowałam na biało.


Co z tego wyszło?  Malowanie wikliny jest nie lada wyzwaniem i taka decyzja… wiecie, fotele trochę kosztują… Pędzel drżał w dłoni , ale doprowadziłam wszystko do szczęśliwego finału. Popatrzyłam na efekt przemiany i wydałam werdykt: w nowej, białej odsłonie, fotele wyciszyły i uspokoiły nastrój na werandzie. Wprowadziły idealny klimat relaksu i odpoczynku. Jednym słowem jest dobrze! Mam nadzieję, że zabezpieczenie plecionek bejcą przedłuży ich żywot i urodę dodatkowo o  sezon, a może nawet i dwa?

Fot. Jolanta Czuksanow 


czwartek, 28 czerwca 2012

Wiklinowe pole







 Wszystko zaczęło się od  mazowieckiej wierzby.Dawała ludziom materiał na płoty,
 kosze, opał i lekarstwo. Ma przecież w korze naturalną aspirynę.
 Podawana w dawnych czasach w postaci wywaru z kory  koiła gorączkę i bóle. Ale przyszły takie czasy, w których główną rolę użytkową odgrywa jej kuzynka „Amerykanka”. Bo wiklina o której chcę napisać była przywieziona do nas dawno temu zza Oceanu.



Zanim odwiedziłam „wiklinową farmę”, moja wiedza na temat wierzbowych witek, ograniczała się do podziwiania  finezyjnych koszy i koszyczków wyplatanych przez śmigłe ręce.  Tak… Muszą być zręczne i wprawne, bo sploty są perfekcyjne, jakby nie były dziełem człowieka ,a zaprogramowanej maszyny. Miło patrzeć , podziwiać ,  codziennie użytkować. Po prostu mieć przedmiot, któremu  ktoś swoim dotykiem oddał pasję , miłość i energię. Ta zaklęta moc wraca do nas później w codziennym użytkowaniu. Zaraz wam opowiem, ile pracy i zaangażowania potrzeba, by na stole można było postawić chleb w ulubionym wiklinowym koszyczku.
 Pole na którym uprawia się wiklinę nie musi być bardzo żyzne, ale w glebie powinno być dużo wody. Sadzenie odbywa się wiosną  i polega na wtykaniu w ziemię odpowiedniej odmiany, świeżo przyciętych „zrazów” o długości  ok. 25 cm i grubości ołówka. Później pole trzeba często pielić, aby chwasty nie zagłuszyły wrażliwych  na brak światła młodych roślin. Wiklinę dokarmia się nawozami, chroni przed różnymi robalami i choróbskami. No i oczywiście trzeba się modlić, by nie przyszedł majowy grad i nie zniszczył całej plantacji. Ścina się ją jesienią lub wiosną, wiąże w snopki i układa do suszenia najpierw na polu, później w suszarniach. 





Specjalne maszyny korują patyki i dalej zaczyna się proces „uszlachetniania materiału”. Cały ten znój po to, by utrzymać ładny wygląd przyszłych wiklinowych koszyków. Te gładkie, o wyraźnym kolorze są gotowane i korowane,  białe -moczarkowane, a  grubsze o surowym wyglądzie, w których zazwyczaj sadzimy kwiaty na balkonach, są z wikliny niekorowanej. Wierzbę można też barwić.       Urzeczona  wierzbową historią załadowałam samochód  fotelami i koszami. Pełna uznania dla ludzi i ich pracy, wróciłam do domu zadowolona , że nie uległam rattanowi z Chin, czy Indonezji i na moim tarasie rozgoszczą się z lekka trzeszczący, ple... ple...  jegomoście. Żywot mebli z wikliny jest może niedługi, ale w końcu roślina potrzebuje rok zaledwie, by na polu wyrosły nowe fotele, kosze i kwietniki.