Wszystko zaczęło się od
mazowieckiej wierzby.Dawała ludziom materiał na płoty,
kosze, opał i lekarstwo. Ma przecież w korze naturalną aspirynę.
Podawana w dawnych czasach w postaci wywaru z kory koiła gorączkę i bóle. Ale przyszły takie
czasy, w których główną rolę użytkową odgrywa jej kuzynka „Amerykanka”. Bo
wiklina o której chcę napisać była przywieziona do nas dawno temu zza Oceanu.
Zanim odwiedziłam „wiklinową farmę”, moja wiedza na temat wierzbowych
witek, ograniczała się do podziwiania finezyjnych koszy i koszyczków wyplatanych
przez śmigłe ręce. Tak… Muszą być zręczne
i wprawne, bo sploty są perfekcyjne, jakby nie były dziełem człowieka ,a
zaprogramowanej maszyny. Miło patrzeć , podziwiać , codziennie użytkować. Po prostu mieć
przedmiot, któremu ktoś swoim dotykiem oddał
pasję , miłość i energię. Ta zaklęta moc wraca do nas później w codziennym
użytkowaniu. Zaraz wam opowiem, ile pracy i zaangażowania potrzeba, by na stole
można było postawić chleb w ulubionym wiklinowym koszyczku.
Pole na którym
uprawia się wiklinę nie musi być bardzo żyzne, ale w glebie powinno być dużo
wody. Sadzenie odbywa się wiosną i
polega na wtykaniu w ziemię odpowiedniej odmiany, świeżo przyciętych „zrazów” o
długości ok. 25 cm i grubości ołówka. Później
pole trzeba często pielić, aby chwasty nie zagłuszyły wrażliwych na brak światła młodych roślin. Wiklinę
dokarmia się nawozami, chroni przed różnymi robalami i choróbskami. No i
oczywiście trzeba się modlić, by nie przyszedł majowy grad i nie zniszczył
całej plantacji. Ścina się ją jesienią lub wiosną, wiąże w snopki i układa do
suszenia najpierw na polu, później w suszarniach.
Specjalne maszyny korują patyki i dalej
zaczyna się proces „uszlachetniania materiału”. Cały ten znój po to, by
utrzymać ładny wygląd przyszłych wiklinowych koszyków. Te gładkie, o wyraźnym
kolorze są gotowane i korowane, białe -moczarkowane,
a grubsze o surowym wyglądzie, w których
zazwyczaj sadzimy kwiaty na balkonach, są z wikliny niekorowanej. Wierzbę można
też barwić. Urzeczona wierzbową historią załadowałam samochód fotelami i koszami. Pełna uznania dla ludzi i
ich pracy, wróciłam do domu zadowolona , że nie uległam rattanowi z Chin, czy
Indonezji i na moim tarasie rozgoszczą się z lekka trzeszczący, ple... ple... jegomoście. Żywot mebli z wikliny jest może
niedługi, ale w końcu roślina potrzebuje rok zaledwie, by na polu wyrosły nowe
fotele, kosze i kwietniki.
Jolu jaki ciekway artykuł! Chętnie sama odwiedziłabym to miejsce. Teraz już inaczej będę patrzyła na koszyki wiklinowe!!!
OdpowiedzUsuńJa, jeszcze do niedawna myślałam, że po wiklinę chodzi się nad rzekę tak jak kiedyś.
OdpowiedzUsuń